Wielka Brytania
Wszystko o wędkarstwie na Wyspach
Polski chleb dobry nie tylko na szwedzkie liny. Moja historia z angielskimi rybkami zaczęła się jakieś 5 lat temu. Miałm okazję moczyć kija na kilku rzekach, a przede wszystkim na Dove, w pobliżu Tutbury! Swoją drogą miejscowość pięknie położona z ruinami zamku na wzniesieniu tuż nad rzeką! Tam z reguły poławiałem szczupaki, okonie, klenie no i zdarzało się branie troci, czy pstrągów na blaszkę. Jednak najwięcej czasu spędzałem na pewnym stawie należącym do miejscowego farmera. Staw duży, dziewiczy i co najważniejsze nie komercyjny więc można było łowić tylko na podstawie karty wędkarskiej(rod licence) zakupionej na poczcie(koszt wówczas ok 20 funtów na rok). Tam zacząłem swoją historię z angielskim karpiem.
Po raz pierwszy w życiu widziałem na własne oczy karpia wielkości sporego prosiaka, miał jakieś 30-35kg i dziubkował pomiędzy zaroślami. Dla mnie była to niewyobrażalna sprawa na takim stawie takie ryby. Oprócz karpi były tam również liny, amury, karasie i płocie! Zaznajomiłem się z kilkoma tutejszymi wędkarzami, którzy przychodząc na łowisko targali ze sobą sprzętu za jakieś kilka tysięcy funtów i jakby się na kilkudniową zasiadkę wybierali na porządne jeziora.wesoły Cóż-pomyślałem- ich sprawa byle tylko cicho się zachowywali przy rozstawianiu. Ja uzbrojony w dwie wędki zakupione w "uwaga": Lidlu za 11 i 25 funtów i własnoręcznie zrobionej zanęcie chlebowej wyglądałem zapewne śmiesznie. Nie mniej jednak spływało to po mnie jak po kaczce, tym bardziej, że zanim koledzy się rozłożyli i pouzbrajali swój sprzęt (ok 1h każdy), ja wylądowałem już kilka kilaków i trochę drobnicy z czego oni byli bardzo zdziwieni. Gdy sprzęt już mieli prawie gotowy zaczęli zanęcać z procy w taki sposób, żeby wszystkie rybki uderzyły do nich. A ja przerobiłem jedną wędek na grunt, pod kępą trawy znalazłem rosówkę i wraz ze świerzutkim, polskim chlebkiem zrobiłem kanapeczkę. Po zapuszczeniu zamontowałem dzwoneczek i z drugą wędką przeszedłem kilka metrów dalej żeby połowić na spławik. Nie minęło 10min i słyszę jak dzwoneczek zadryndał i plusk, nie wiedziałem co jest grane a jeden z Anglików krzyczy coś wskazując palcem w kierunku mojej drugiej wędki. Podbiegam szybko i patrzę a po wędce tylko smuga na wodzie, nie wiele myśląc rozebrałem się i wlazłem do wody. Widząc wędkę jakieś 3 m od brzegu chwyciłem ją w rękę i zaciąłem i zaczęła się walka. Wszyscy Anglicy widząc zaistniałą sytuację podbiegli do mnie z pomocą, wiedząc zapewne o olbrzymach zamieszkujących ten akwen. Walka trwała jakieś pół godziny(mały mi się skurczył bo temperatura wody to było jakieś 10-12C lol) Podciągając gościa do siebie napotkałem jeszcze jedną przeszkodę-karpę na dnie, o którą zawadziła mi się żyłka i jegomość karp podszedł tylko do niej, nie było wyjścia dałem delikatnego nura i złapałem go jedną ręką z skrzela. Wyciągając go do połowy z wody patrzyłem na zdziwone twarze Anglików, którzy z niedowierzaniem co do mojego aktu desperacji wyłupiali gały kręcąc głowami i komentując, i wtem jedno machnięcie ogonem i jakieś 25 kilo karpia tyle widziałem na oczy, wyrwał mi się i zrywając żyłkę zniknął w toni. Śmiechu angole mieli po pachy, ale żaden podbierakiem nie poczęstował. Po wyjściu z wody odebrałem tylko małe gratki i zabierając swój sprzęt poszedłem do domu. smutnyzły
Na zajutrz łowiłem tylko z jednym Anglikiem od jakiejś 6 rano i złowiłem 15-staka na skórkę polskiego chleba z powierzchni wody. Miałem jeszcze kilka brań olbrzymów z tego stawu przez parę lat ale żadngo nie udało mi się wyjąć, zawsze przegrywałem.
Oto moja historia na temat polskiego chleba w angielskich wodachwesoły Jak znajdę chwilę to opiszę jeszcze kilka innych z tamtego oresu, myślę, że ciekawych! Nie mniej jednak podkreślam, że karpiarzem nie jestem!pomysłcool Pozdrawiam.


  PRZEJDŹ NA FORUM